Wywiad z Vermona Kids

Wywiad przeprowadziłem z zespołem Vermona Kids dla punkowego zine „Chaos w mojej głowie”, który ukazał się w grudniu 2019 roku roku. Zapraszam do lektury.

VERMONA KIDS to nowy polski zespół grający w klimatach gitarowych lat 90. Inspirowany emo, indie rockiem i post punkiem z ładnymi melodiami, a powiem, że potrafią pisać te melodie. W składzie dwóch weteranów sceny wołowsko-ostrzeszowskiej, dziewczyna na basie i świetny wokalista. Naprawdę dobre emocjonalne gitarowe granie tkwiące korzeniami w ubiegłym wieku. Przepytałem całą czwórkę, a na pytania odpowiadali: Lokis, Ruda, Pilara i Bartek. Maku.

CHAOS: Gdzie i kiedy powstała grupa VERMONA KIDS?

Pilara: W 2018 w Wołowie. Odkąd BLUE RAINCOAT przestał czynnie funkcjonować, zawsze chcieliśmy z Marcinem coś wspólnie pograć. No i tak wyszło. Ruda stanowiła istotny element tej układanki. Wydaje mi się, że to dzięki Monice to wszystko miało taki przebieg, jaki miało. Wspólne próby, na których miałem podjarkę jak 20 lat temu, płyta, no i koncerty.

CHAOS: W jakich kapelach wcześniej graliście?

Lokis: Ojej, trochę tego było. Kiedyś policzyłem i tych, które nagrały i wypuściły materiał to koło 10, może więcej. „Very Sorry” to chyba 20 płyta, którą nagrałem. Przed Vermoną był TURNIP FARM, BLUE RAINCOAT, wczesniej jeszcze STEPHANS, SATURNDAY, LAST TRAIN IS THE SLOWEST, ERROR FLIN. No i kilka ostatnich projektów, po których zostały pojedyncze płyty – punkowa i dość mroczna, ale ostra i dynamiczna SUROWICA, smutna i raczej dołerska ARTERIA. Ważnym zespołem, który powstał w tym roku jest HOPPER. Właśnie nagraliśmy materiał, który powinien ukazać się jesienią – taki impro-trans, bardzo klimatowa muzyka, instrumentalna. Trochę po linii moich starych idoli – JUNE OF 44, ABILENE, itd.

Pilara: No trochę tego było… Co chwilę coś nowego, od hc/se FLAME OF GOD, przez noise’owe KILL YOUR TELEVISION po countrujące rockowe softy LET THE BOY DECIDE czy LOW CUT. Z Lokisem razem w SATURNDAY i BLUE RAINCOAT. Po latach znów trochę noise’a w LUTOWNICY (nowa płyta w trakcie ), no i wreszcie VERMONA KIDS czyli sentymentalny powrót do czasów SATURNDAY. W chwili obecnej jest jeszcze jeden projekt, ale to raczej niedaleka przyszłość.

CHAOS: Uwielbiam kobiece kapele punkowe i alternatywne. Zawsze im kibicuję. Monika, co cię zachęciło do chwycenia za gitarę i grania w kapeli ? Pozazdrościłaś dziewczynom z BIKINI KILL, NOTS, RAKTA, SLEATER KINNEY, UT, SAVAGES?

Ruda: Największym motywatorem była chęć grania w zespole – po prostu, było to moje największe marzenie z dzieciństwa! I mówię tu całkiem serio. Kiedy więc spotkaliśmy się na pierwszych próbach z Marcinem i Krystianem i już od początku to szło, nie widziałam innego wyjścia, jak tylko chwycić za bas i grać. Chłopaki od początku mocno mnie wspierali, za co jestem im wdzięczna, bo bez ich motywacji i cierpliwości, VERMONA KIDS mogła by nie zaistnieć. No i oczywiście, że zazdrościłam, choć nie tylko dziewczynom – z zazdrością patrzyłam na każdy zespół grający muzykę taką, jaką lubi – z nadzieją, że może kiedyś i ja będę grać. No i stało się.

CHAOS: Kolejne pytanie do weteranów sceny wołowsko-ostrzeszowskiej czyli Lokisa i Pilary. Jak to jest, że od początku lat 90. nastąpił u was wysyp tylu ciekawych zespołów gitarowych, że wymienię choćby STEPHANS, BLUE RAINCOT, KILL YOUR TELEVISION, IRENA SANTOR BLUES EXPLOSION czy TURNIP FARM?

Lokis: To chyba jest tak, jak zawsze kwestia środowiska, które się tworzy i determinacji ludzi. Skoro dorastając masz kolesi, którzy słuchają podobnej muzyki, kogoś, kto robi koncerty, wydaje zine’a, gra na gitarze – to już jest zasiane ziarno. Tak było w Wołowie przed laty. Teraz trochę się sytuacja zmieniła, czasy są inne, ale plony jeszcze są i teraz je zbieramy… Ja się bardzo cieszę, że trafiłem na odpowiednich ludzi, którzy mnie tym zarazili – głównie to była ekipa związana z kapelą ARTERIOSCLEROSIS OBLITERANS i zinem „Korek”. Co prawda potem założyliśmy swój „Słowa” zine, swoją kapelę STEPHANS, robiliśmy swoje koncerty, ale trzeba powiedzieć uczciwie, że to zaczęło się od nich.

Pilara: Tak, zdecydowanie to kwestia znajomości z tzw. „starą ekipą”. W Ostrzeszowie podobnie jak w królewskim mieście było towarzystwo, które organizowało koncerty, przegrywało sobie nawzajem kasety z muzyką niedostępną w ówczesnych czasach. No i tak to się jakoś naturalnie potoczyło. W międzyczasie padł pomysł, żeby samemu coś spróbować pograć no i… bęc… jakoś to się ciągnie przez wiele już lat. Wyjazdy na koncerty, na spotkania towarzyskie zaowocowały naturalnie znajomościami z ekipami innych miast.

Fot. Paweł Jóźwiak

CHAOS: Skąd pomysł na granie takich ładnych piosenek? Kłania się tutaj gitarowa muzyka z lat 90. Inspirują was tamte czasy?

Lokis: Oczywiście, muszą inspirować i zawsze inspirowały, bo w tamtych czasach dorastałem i tego głównie słuchałem i słucham do dziś. W latach 1990-95 co roku ukazywało się wiele dobrych płyt, i to tak dobrych, że potem stawały się dla mnie klasykami – wystarczy spojrzeć na to, co wtedy wydawał Sub Pop , Dischord, Amphetamine Reptile Records, Touch And Go. Dla mnie jest to nieporównywalna sprawa z czasami dzisiejszymi. Żeby zdobyć to wszystko na oryginalnych płytach trzeba było chować dolary do folii aluminiowej i wysyłać za ocean. Ewentualnie trzeba było mieć znajomych, z którymi wymieniało się nagraniami. Tu wraca temat środowiska, o którym mówiliśmy powyżej. Były też fajne koncerty robione przez ludzi związanych z magazynem „Outside” , oni też wydawali licencjonowane kasety Sub Pop i nie tylko, robiąc tym samym świetną robotę.

Pilara: Zgadzam się z Marcinem w zupełności. Dorastanie w tych czasach to był kluczowy moment, który nas muzycznie ukształtował. Jeśli chodzi o ładne piosenki to nie można nie wspomnieć o serwisie emolution, który działał właśnie w celu wychwalania płyt z gitarowymi piosenkami ze stajni np. Deep Elm. APPLESEED CAST, SEVEN STOREY MOUNTAIN , SOMETREE czy BRAID… Wspominamy to z olbrzymim sentymentem. Stąd też i VERMONA KIDS.

Fot. Paweł Jóźwiak

CHAOS: W kapelach, w których graliście podobała mi się zawsze melodyjność i emocjonalność. To was wyróżniało na scenie polskiej. Łatwość pisania takich pięknych i zarazem smutnych piosenek w stylu amerykańskim. Do tego dochodzili zawsze świetni wokaliści. W VERMONA KIDS Bartek spisał się też wyśmienicie. Kto ma taką łatwość w pisaniu piosenek? Przyznać się.

Pilara: Utwory powstały w dosyć szybkim czasie , ale to już taka tradycja grania z Lokisem. Chcesz z nim grać to się musisz sprężać, hehehe. Niewątpliwie najważniejszą rolę w tworzeniu utworów pełnił właśnie Marcin. Wiadomo, kolega z Wołowa, więc naturalnie przerzuca nostalgię tego miasta, smutki i deszczowy klimat na swoją twórczość. Od lat uważam, że to nie przypadek, gdy przyjeżdżam na próbę do Wołowa to… zazwyczaj pada. Drugą ważną postacią, jeśli chodzi o piękne melodie na płycie jest zdecydowanie Bartek. To on nadał pięknego sznytu smutnym gitarowym pajęczynkom. Kto wie, może miasto Rybnik też ma duży wpływ na jego postrzeganie świata i tym samym na piosenkowe melodie? Nigdy nie byłem w Rybniku.

Fot. Paweł Jóźwiak

CHAOS: Wasz debiutancki album nazywa się „Very Sorry”. Gdzie go nagrywaliście i kto był wydawcą?

Pilara: Od wielu lat już nagrywamy u Przemka Wejmanna w Poznaniu. Perlazza Studio. Przyjaźnimy się, ufamy mu i lubimy u niego pracować. Wybór mógł być tylko jeden. Jeśli chodzi o wydanie to chcieliśmy zrobić to bardzo szybko. Kontaktowaliśmy się z kilkoma wydawcami. Z jednym byliśmy już prawie dogadani, ale niestety zrezygnował. Postanowiliśmy więc znów wziąć sprawy we własne ręce i bęc. Z pomocą Janusza Muchy wydaliśmy własnym kosztem materiał na CD i na kasecie. CHAOS: Graliście już parę koncertów. Gdzie udało wam się zagrać i z kim graliście? Ruda: Za nami koncerty we Wrocławiu, Kobylej Górze oraz Częstochowie. Każdy z koncertów był na swój sposób inny – graliśmy w klubie z prawdziwego zdarzenia, ale również dane nam było zagrać w Stodole – i to było super, jak dla takiego laika scenicznego jak ja. W sumie to dopiero początek, ale zagraliśmy już koncerty m.in. z MARTIM MONITZ, KURWS, DAYSDAYSDAYS i ZWIDAMI.

Fot. Paweł Jóźwiak

CHAOS: Pytanie teraz do Lokisa. Znam cię jako największego w Polsce psychofana genialnej kapel REIN SANCTION (ja również ich uwielbiam). Skąd ta wielka fascynacja? Z tego, co wiem to chyba z nimi korespondowałeś. Możesz nam przybliżyć co u nich słychać?

Lokis: Moja zajawka na REIN SANCTION trwa jakoś od 1994 roku, mamy więc mały jubileusz, może nawet ciut wcześniej, hehehe. Poznałem ich na fali podjarki wszystkim, co pochodziło z Sub Popu. Wtedy łykałem wiele rzeczy stamtąd – HAZEL, POND, ERIC’S TRIP, itd. REIN SANCTION był zupełnie inny. Obie płyty wydane przez Sub Pop wyróżniały się od wszystkiego dookoła. Narkotyczny klimat psychodelicznych solówek, jakiś majestat płynący z tych dźwięków. To mnie uraczyło. Późniejsze nagrania już nie mają tego klimatu, ale są całkiem spoko. Pisałem kiedyś maile z kimś z zespołu, chciałem wtedy wydać ich ostatnie nagrania na kasecie. Oczywiście zdobywałem wszelkie info, gdzie się dało. Pisałem w tej sprawie do lokalnych gazet w miejscowości, z której pochodzą – Jacksonville, wypytując na chybił trafił muzycznych dziennikarzy o nich. Pełna szajba. Zdobyłem też dwa ich koncerty video z lat 90. No szaleństwo. Do dziś słuchając „Mariposy” jestem jakby na haju.

Fot. Paweł Jóźwiak

CHAOS: Macie jakieś plany koncertowe na najbliższy czas?

Pilara: Póki co, jest kilka dat już zaklepanych. Jest też wiele miejsc w których byśmy chcieli zagrać ale jak na razie w większości wolne terminy to przyszły rok dopiero. Ale nie poddajemy się, na ile starczy sił i czasu to będziemy coś tam klecić z koncertami. Będziemy informować na bieżąco w sieci.

Lokis: No właśnie kombinujemy ile się da – gdybym ci wkleił te wszystkie maile, które wysłaliśmy, żeby gdzieś się wkręcić i te odmowne – to by znacznie wydłużyło wywiad. Jest nam o tyle trudno, że jakikolwiek koncert to cała zagwozdka logistyczna by nas razem zebrać do kupy, ale staramy się – przed nami m.in. Poznań, Gdynia.

Fot. Paweł Jóźwiak

CHAOS: Bartek, mieszkasz w Rybniku. Jak to się stało, że zaczęliście wspólnie grać? Spora odległość was dzieli.

Bartek: W sumie kompletnie niezależnie od miejsca zamieszkania, dosyć abstrakcyjnie się to rozwinęło, np. o zespole dowiedziałem się jadąc z Moniką metrem w Berlinie przy okazji wyjazdu na koncert. Wszyscy słuchamy sporo podobnej muzyki, jakoś to wyszło na front.

CHAOS: Na koniec chciałem zapytać was o najlepszą płytę, jaką ostatnio usłyszeliście, ciekawą książkę, jaką przeczytaliście, najfajniejszy film i koncert, jaki widzieliście. Pochwalcie się.

Lokis: Płyta , która mnie trzyma już jakiś czas to prosty piosenkowy, punkowy album kapeli WILD ANIMALS z Hiszpanii zatytułowany „Ther Hoax”. Wokal gościa i nostalgiczne, wyluzowane teksty jakoś mnie złapały. Bardzo bym chciał zobaczyć ich na żywo. Książka to „Charles Bukowski – wspomnienia Scarlet” Pameli Miller Wood. Lekka opowieść o ich związku ukazująca przy okazji inne oblicze Bukowskiego. Fajnie się czyta. Film to ostatni Tarantino – mimo wielu głosów krytyki, jakie słyszałem – jest jak zwykle rewelacyjny. Koncerty ostatnio zdecydowanie nr 1 to THE GET UP KIDS w Berlinie w maju. Miałem obawy, a wyszło wspaniale. Wpadłem w wir szaleństwa pod sceną, a to rzadko mi się zdarza.

Bartek: Dużo dobrych płyt słucham obecnie! Pomijając kilka oczywistych pozycji mógłbym uczepić się klimatu lo-fi indie i dream-coś-tam, który ekscytuje mnie dokładnie w tym jesiennym tygodniu, czyli nowe albumy JAY SOM, FLORIST, (SANDY) ALEX G oraz SLAUGHTER BEACH, DOG. Z czytaniem i koncertami jestem trochę do tyłu, gdyż oprócz wyłącznie krótkich tekstów na boku od kilku miesięcy „męczę” wydawnictwo Williama Burroughsa i Jacka Kerouaca, natomiast na żywo ostatnio o ciarki przyprawił mnie chyba tylko skład BETTER OBLIVION COMMUNITY CENTER, a było to już bodajże w maju, no i oczywiście FOXING na festiwalu Halfway już w trakcie wakacji! Z filmem pewnie nie będę oryginalny i najmilsza dla mnie nowość to „Once Upon a Time… in Hollywood” Q. Tarantino.

Pilara: Jakiś czas temu wpadłem w macki afrofunka czy afrobeata. I tak maltretuję dyskografie IKEBE SHAKEDOWNI, JUNGLE FIRE, POLYRHYTHMICS, itp. Noo, nóżka normalnie sama chodzi. A jak już się zmęczę tymi tańcami to odpalam ORCHESTRA OF CONSTANT DISTRESS… Jaki to jest walec! Ostatnia płyta gniecie solidnie. Jeśli chodzi o filmy to szczerze mówiąc już dawno odpadłem… Nakręcam się jednak na nowego Jarmusha i Tarantino, ale nie wiem kiedy mi będzie dane te filmy zobaczyć. Zdecydowanie więcej czasu poświęcam książce lub komiksowi. Kończę właśnie „Sex Story” Philippa Brenota i Laetiti Coryn. To historia opisująca obyczaje seksualne kultury zachodniej od zarania dziejów po czasy współczesne, oczywiście w obrazkach. Autorzy potwierdzają m.in. to, o czym pisała Uta Ranke Heinemann w „Seks odwieczny problem Kościoła”, że Św Augustyn, Tomasz z Akwinu a nawet Arystoteles byli niezłymi pojebami. Z kolei Ed Piskor ze swoją genealogią hip hopu to dla mnie hit ostatnich miesięcy. Z kronikarskim wręcz zacięciem przedstawia narodziny hip hopu. Klimat Bronksu lat 70. i 80. w old schoolowym rysunku. Czad. Jeśli zaś chodzi o koncert no to dla mnie petardą był THE GET UP KIDS w Berlinie. Wreszcie się załapaliśmy i to był totalny sztos. Z Lokisem i Rudą w pierwszym rzędzie darliśmy japy! Jeden z lepszych koncertów na jakich w ogóle byłem. Serio. „Młodzieży” z TGUK chyba też się dobrze grało, bo zamiast planowanych 4 kawałków na bis walnęli chyba z 10.

Ruda: Ja na świeżo jestem po zakupie WE WERE PROMISED JETPACKS „These Four Walls” – płyta Irlandczyków miażdży z podobną siłą, co ostatni koncert w Warszawie. Pełno dobrych emocji, świetnych melodii i smutnych tekstów – wszystko to, co lubię. Ciekawą pozycją, którą skończyłam ostatnio czytać jest „13 pięter” Filipa Springera – to książkowa, acz bolesna podróż do czasów, kiedy pojęcie „domu” miało zupełnie inne znacznie niż dzisiejsze M3. Teraz jestem na etapie „Nie ma” Mariusza Szczygła. Najfajniejszy film? Ostatnim filmem, który widziałam był najnowszy „Król Lew”, który powstał w technologii VR. A, że miałam okazję spotkać Christopera Roth, jednego z twórców filmu, jestem jeszcze bardziej nim zafascynowane (filmem, nie Panem Roth). Fajny był koncert GOOD CHARLOTTE w Warszawie na początku roku – w końcu kolejne marzenie z dzieciństwa spełnione, no ale w tym temacie będę raczej monotematyczna – THE GET UP KIDS w Berlinie bardzo wysoko podniosło poprzeczkę i raczej żaden z koncertów nie będzie w stanie w tym roku przebić tego wydarzenia. No i widok kolegi wbijającego się na scenę i skaczącego w tłum zaskoczył nie tylko mnie.

MAKU

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *