Wywiad z Maszyny i Motyle

Wywiad przeprowadziłem z duetem Maszyny i Motyle z Warki dla punkowego zine „Chaos w mojej głowie”, który ukazał się w grudniu zeszłego roku. Zapraszam do lektury.

 

Maszyny i Motyle koncert w gdyńskim klubie „Desdemona”.                                                                                     Fot. Paweł Jóźwiak

 

 

MASZYNY I MOTYLE to świetny duet pochodzący z miasta Warka. Chłopaków miałem okazję zobaczyć na żywo w zeszłym roku w lutym w Płocku, gdzie grali wspólny koncert z SCHRÖTTERSBURG i PERU. Koncert był świetny, a ja zostałem fanem i kumplem zespołu, bo to fajne i miłe chłopaki są. Następnego dnia udałem się jeszcze z nimi wszystkimi na koncert do Warszawy. Zaliczyłem w dwa dni dwa koncerty MASZYNY I MOTYLE. Kapela nietuzinkowa i jedyna w swoim rodzaju w naszym kraju. Nikt nie gra takiego cyber math rocka jak oni. Fani takich kapel jak: GODFLESH, KONG I YOWIE znajdą coś dla siebie.Wywiad przeprowadziłem mailowo z Grzesiem i Radkiem. 

 

CHAOS: Kiedy i gdzie powstały MASZYNY I MOTYLE? Kto na początku tworzył zespół?

Gustaw: Zespół powstał w Warce około 2003 roku. Na początku było nas aż pięciu: Arek Gabler na perkusji, Kuba Abramowicz na wokalu, Radek Kreczmański na gitarze, Grzesiek na basie i ja na gitarze. Potem, czyli gdzieś w połowie 2006 zostało nas czterech, bez perkusji. Jakoś potem, później, graliśmy tylko we trzech bez wokalisty. No i, jeszcze całkiem niedawno, po wydaniu „Panoptikonu” zostało nas tylko dwóch.

 

CHAOS: W jakich wcześniej kapelach udzielaliście się? Czy były jakieś inne zespoły?

 

Grzesiek: Zaczynaliśmy w czasach, gdy w domu kultury stał sprzęt w sali prób, z którego praktycznie każdy mógł korzystać. Graliśmy w różnych składach i organizowaliśmy koncerty w Warce. To trochę inne czasy były niż obecnie. Na AHIMSĘ czy HOUK przychodziło po 400 osób, ale podobna frekwencja bywała na koncertach lokalnych grup. Ja zaczynałem w BEN CARD w czasach rozkwitu grunge’u. W sumie było post punkowe zacięcie, ale jakby we flanelowych koszulach. Z DANCE MACABRE grałem Nicka Cave’a i Leonarda Cohena w polskich przekładach. Dołączyłem też do LORIEN w trakcie nagrywania ich drugiej płyty.

 Gustaw: To były te lata 90. w poprzednim stuleciu. Moje początki to był THE GUFF, który tworzyłem między innymi z moją siostrą Olą na wokalu. Graliśmy wtedy bardzo różnorodny autorski materiał, który sięgał stylistycznie od SONIC YOUTH, NIRVANY na BIG CYC kończąc. Kolejny zespół, to grunge’owo rage’owo metalowo sonic youthowski BIG EMPTY. W międzyczasie zetknąłem się z Grześkiem i Radkiem Kreczmańskim w dziwnie brzmiąco grającym zespole „Kot”. Potem przez chwilę zagrałem gościnnie w DANCE MACABRE. A po studiach zaczął się PURE, który zmienił się w MASZYNY I MOTYLE. W tamtym okresie grałem też w CZU, w zespole zafascynowanym Frankiem Kimono.

CHAOS: Jakie grupy inspirowały was, kiedy zakładaliście kapele?

Grzesiek: KILLING JOKE, BAUHAUS, SUBHUMANS. Potem SOUNGARDEN czy FAITH NO MORE. To były czasy kaset magnetofonowych przegrywanych w sklepie muzycznym czy kupowanych na stadionie. Nie były drogie, przywoziliśmy je z Warszawy w ogromnych ilościach i poznawaliśmy nowe rzeczy. Kumpel zaraził nas DEAD CAN DANCE. Kupując DEAD KENNEDYS zaciekawił się zespołem, którego kaseta stała obok. Mnie zaintrygowała okładka „Wrong” NOMEANSNO, gdzie piracki wydawca dopisał „Heavy metal”. Coś mi nie pasowało, musiałem sprawdzić.

Gustaw: Jest tego sporo i ciągle się to zmienia, ale na początku była METALLICA, SEPULTURA, MEGADETH, SLAYER, ANTHRAX, KREATOR, potem SONIC YOUTH, PANTERA, DEAD CAN DANCE i z polski KAT, RIGOR MORTISS i DUMP. Później znów z Ameryki PRIMUS, SOUNDGARDEN, NIRVANA, ALICE IN CHAINS. Z kolei, gdy zaczął się MIM byłem fanem FANTOMASA, VADERA, CANNIBAL CORPSE, NOMEANSNO, Jimi’ego Hendrixa oraz MORBID ANGEL i w międzyczasie Franka Kimono.

 

CHAOS: Debiutancki album „Panoptikon” wydany został przez was w roku 2014. Jak wyglądała praca przy nim i gdzie go nagrywaliście?

Gustaw: Utwory tworzyliśmy wspólnie. Ale pamiętam, że dla mnie największą frajdą było prześciganie się w pomysłach na utwór, riff i rytm. Każdy z utworów ma zupełnie inny zaczyn i zacier. Bardzo staraliśmy się, żeby każdy z nich nafaszerować różnymi niespodziankami. Płytę nagrywaliśmy w moim wymarzonym Rigor Mortissowym Studiu Hagal. W pracach w studio Jacek i Gosia dołożyli brakującą kropkę nad i.

CHAOS: Po debiutanckim wydawnictwie graliście koncerty. Gdzie udało wam się zagrać? Z tego, co pamiętam to nasz wspólny kolega Maciek Frett gościł was na festiwalu Energia Dźwięku, którego jest głównym organizatorem. Ja miałem okazję widzieć koncert MASZYNY I MOTYLE w doborowym towarzystwie PERU i SCHRÖTTESBURG w Płocku, a dzień później w tym samym składzie w Warszawie. Wtedy poznaliśmy się i zostałem waszym fanem.

Grzesiek: Na Energii Dźwięku graliśmy w świetnym, zróżnicowanym gatunkowo gronie. Bardzo udana impreza. Świetnie wspominam też Fląder Festiwal w Gdańsku. Po drodze były koncerty z RIGOR MORTISS, JÓZEF OST, SIŁĄ czy KRZTĄ.

Gustaw: Jarek, my od tamtej pory jesteśmy twoimi fanami! Te niezapomniane statki w butelce, te rafandynki są po prostu super!

CHAOS: Podczas koncertów puszczacie swoje wizualizacje, które ubarwiają występ. Wizualki to masa kamer przemysłowych, zdjęcia z kamer, temat inwigilacji, komputery, itd. Podczas koncertu budziły we mnie niepokój.

Grzesiek: Obraz w zakładeniu miał rachunkuć płyty. W przypadku, gdy używa się lustrzanej okładki, w której znajduje się jej odpowiednik. Sami montowaliśmy. Szukaliśmy analogii między „Panoptikonem”, czyli idealnego więzienia bez strażników, a także Internetu.

CHAOS: Słyszałem od znajomych, że MASZYNY I MOTYLE to PRIMUS na heroinie lub WIRE na amfetaminie. Na początku porównałem waszą muzykę do holenderskiego KONG i wczesnego GODFLESH z domieszką szaleństwa kapel ze Skingraft Records. A co wy sądzicie o tych spostrzeżeniach?

Gustaw: Cieszą nas takie porównania do zespołów, których nie znamy. Koniecznie muszę posłuchać KONG, WIRE, ale nie będę zażywać amfetaminy.

Grzesiek: Do KONGA porównywali nas kiedyś znajomi z kapeli ŻERAFAŁ. Wymieniasz zespoły, które są mi bliskie. Szczególnie Skingraft Records.

CHAOS: Grzesiu grasz równocześnie w innej kapeli, w RIGOR MORTISS z Płocka. To pionierzy polskiego industrialu, którzy grali na początku lat 90. i po dwudziestu latach reaktywowali się wydając min. epkę „Brud” (2016). Zastąpiłeś na gitarze basowej Michała ze SCHRÖTTESBURGA. Grasz z nimi do chwili obecnej. Jak doszło do współpracy?

Grzesiek: Byłem fanem RIGOR MORTISS. Udało mi się ich zobaczyć w Jarocinie. Przypadek sprawił, że poznałem kiedyś perkusistę RM, Jacka. Dzięki tej znajomości naturalnie wyszło, że pierwszą płytę MiM nagramy w jego studiu. Nie było wtedy mowy o reaktywacji RIGOR MORTISS. Zaskoczyła mnie informacja, że zagrają koncert w związku z premierą płyty z archiwalnymi nagraniami. Byliśmy z Gustawem na tym koncercie. Poznaliśmy Michała i resztę SCHRÖTTERSBURG. Potem dostaliśmy propozycję zagrania wspólnego koncertu z RM. Złożyło się to w czasie z rezygnacją Michała i zaraz po wspólnym koncercie zastąpiłem go na basie.

CHAOS: Jakie ciekawe kapele pogrywają w Warce i okolicach? Możecie coś polecić dobrego?

Gustaw: W Warce swego czasu było wiele interesujących kapel. Obecnie najbardziej podoba mi się death black metalowy MORTHUS. Chłopaki poważnie podchodzą do tematu, mają na swym koncie debiutancką płytę. W niedalekiej okolicy, w Górze Kalwarii jest kapela MINDSEDGE. Są to nasi dobrzy znajomi. Na swoim koncie mają dwie długogrające płyty poruszające się w obszarze post progresywnego rocka.

CHAOS: Nagraliście teraz drugą płytę „Czas” i ukazała się ona w czerwcu. Gdzie ją nagrywaliście i czy wydawnictwo Teren Enter to wasz label wydawniczy?

Gustaw: Płytę nagrywaliśmy w naszym ulubionym Hagal Studio.

Grzesiek: Debiut też tam nagraliśmy. Obie płyty wydaliśmy własnym sumptem. Pierwszą, jako MASZYNY I MOTYLE. Drugą pod szyldem Teren Enter, naszego świeżo założonego wydawnictwa.

CHAOS: Czy label Teren Enter ma jakieś inne plany wydawnicze?

Grzesiek: Plany są ambitne, ale ze względu na ograniczenia czasowe na razie uruchomiliśmy sklep internetowy. Oprócz obu płyt MiM można w nim znaleźć RIGOR MORTISS, czyli pionierów polskiego industrialu w nowej odsłonie. Do tego elektroniczny MODERNMOON i post-punkowe KTO NIE KOCHA PIESZCZOCHA.

CHAOS: Co was inspirowało podczas nagrywania drugiego albumu? Jakie zespoły?

Gustaw: Zdecydowanie staraliśmy się nie inspirować jakimkolwiek zespołem. Jeśli pomysł przypominał nam coś, co już słyszeliśmy to go odrzucaliśmy. Np. pierwotny riff do „Zmarszczek” był odrobinę za Kobongowo-metalowy, więc go przemaglowaliśmy i pomarszczyliśmy. Mnie generalnie inspirowała cała czasoprzestrzeń.

Grzesiek: Paradoksalnie dla mnie dużą inspiracją był i jest folk. Szczególnie rozwiązania rytmiczne. I to od polskich mazurków po afrykańskie polirytmie. To z mojej winy na płycie znalazł się akordeon w utworze „Inercyja” z nieco połamanym rytmem. Lubię też filmy, gdzie reżyser idzie swoją ścieżką i nie podaje wszystkiego na tacy. Zazwyczaj ładuję akumulatory na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu, gdzie nietrudno o takie właśnie kino.

CHAOS: Jakieś plany koncertowe w najbliższym czasie? Niestety nie udało nam się ostatnio zorganizować koncertu w Gdyni, ale cały czas mam zamiar go zrobić.

Gustaw: Też żałujemy, że się nie udało, Jarku, nam u ciebie zagościć i to w dodatku przed YOWIE! Nasz nowy set na żywca jeszcze nie miał okazji być prezentowany. Nie możemy się doczekać tej okazji.

Grzesiek: Tym bardziej, że do materiału z nowej płyty „Czas” będziemy wyświetlać nowy, specjalnie zmontowany film.

CHAOS: Na koniec moje stałe pytanie w wywiadach. Chciałem zapytać was o najlepszą płytę, jaką ostatnio usłyszeliście, ciekawą książkę, jaką przeczytaliście, najfajniejszy film i koncert, jaki widzieliście.

Grzesiek: Często słucham ostatniego ZU „Jhator”. Z przeczytanych niedawno książek najmocniej w głowie siedzi mi „Małe życie”. Podobnie nie daje o sobie zapomnieć film „The Square” z pytaniami o granice wolności i poprawności. Dobrych koncertów ostatnio widziałem sporo. Wyróżnię niesamowity występ [peru] z byłym wokalistą THE EX i JAMBINAI supportowane przez MERKABAH. No i SIKSA na OFF’ie.

Gustaw: Ostatnio mocno mnie wciągnęło SIX FEET UNDER z wydawnictwem „Unborn” oraz Ornette Coleman płytą „Free Jazz”. Co do książek, to nie czytam ich za wiele. Ale będąc w szpitalu, po awarii mojej nogi, korzystając z unieruchomienia i izolacji, przeczytałem kompletnie odrealnione i pokręcone „Inne Pieśni” Jacka Dukaja. W przypadku filmów to nie mam jakiegoś ulubionego. Bardzo ciekawym i inspirującym jest „Wędrówka na zachód” tajwańskiego reżysera Tsai Ming-Lianga, gdzie mnich w mozolnym tempie przemierza ulice jakiegoś francuskiego miasteczka. Na tle ulicznego zgiełku wydaje się być nieruchomy, jakby poruszał się w innym wymiarze czasoprzestrzeni.
Z kolei występy muzyczne na żywca to w niedawnym czasie najbardziej gęba mi się cieszyła na KINSKYM i RAKETKANON.

 

                    MAKU

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *